Niezliczone pobierania krwi, zakładanie wenflonów - bardziej, lub mniej udane. Kłucie wiele razy w poszukiwaniu żyły, która po pięcioletnim chorowaniu nadaje się jeszcze, by zrobić z niej użytek. I wreszcie strach przed igłą. Jakie to może wydawać się absurdalne. Ty, weteranka, z bagażem doświadczenia, a boisz się pielęgniarki z igłą w ręce. Tak, boję się. Z każdym pobieraniem krwi coraz bardziej. Może dlatego, że każda próba wkłucia się w żyłę, która nie jest jeszcze zrostem, albo cienką, wyniszczoną ''żyłeczką'', która zaraz pęknie, jest coraz trudniejsza. Coraz bardziej boli i powoduje coraz większy stres. Jaki to paradoks, przecież po tylu latach już powinno być z górki.
Przyjęcie do szpitala. Niby wszystko już wiesz, bo jesteś tam już setny raz. Ten sam szpital, ci sami lekarze, ten sam personel, te same ściany, sale, korytarze. A jednak się boisz. Towarzyszy ci niepewność i strach. Bierzesz na plecy tych swoich towarzyszy, siadasz na łóżku i myślisz, co się wydarzy, jakie badania zaplanują, a co będzie, jak wyjdą źle? Boisz się, że wyjdziesz w jeszcze gorszej formie niż przyszedłeś. Martwisz się czy wszystko się uda, czy współlokator z sali za długo nie będzie zajmował łazienki, czy nie zepsuje się sprzęt, którym masz mieć robione badanie. A kiedy na chwilę przestajesz o tym myśleć, to chcąc nie chcąc słyszysz te szpitalne rozmowy, płacz, bezsilność. Widzisz jak rodzina żegna się z osobą, która za chwilę odejdzie. Idąc korytarzem przejeżdża obok ciebie wózek z ciałem zmarłego. Słyszysz jak lekarz przekazuje komuś, że to już koniec, że nadzieja własnie się skończyła. Ale czasem na szczęście jesteś też świadkiem tych pozytywnych wydarzeń. Cieszysz się z dobrych wyników innego pacjenta, gratulujesz tego, że jest na tyle dobrze i szpitalny kolega może wrócić już do domu. Wracają do ciebie iskierki nadziei, kiedy widzisz jak dziewczyna, która jeszcze tydzień temu leżała na oiomie, dziś już siedzi na łóżku i samodzielnie oddycha. Szpital to magiczne miejsce. Pełne tej złej i dobrej magii. To tutaj śmierć przeplata się z nowym życiem. Smutek z nadzieją i szczęściem. To tutaj czasem masz swoją drugą rodzinę, bo znasz już wszystkie pielęgniarki i lekarzy i to z nimi spędzasz 24h/dobę czasem przez długie tygodnie. Tak samo...powinno być łatwiej. Uwierz, że z każdym kolejnym pobytem tak nie jest.
Każde kolejne zaostrzenie po paru miesiącach pięknej remisji sprawia, że od razu łapiesz stany depresyjne. Na efekty pomocy psychologa czy psychiatry trzeba czasem długo czekać. A ty sobie nie radzisz. Zaczynasz łykać ''tabletki szczęścia'', odcinasz się od przyjaciół i zakopujesz w domu blisko ubikacji. W szpitalu patrzysz w ścianę i obrażasz na cały świat.
Kiedy możesz zjeść tylko kleik ryżowy na wodzie a wokół tyle pyszności. Na przykład święta, urodziny, imieniny, a do tego wilczy apetyt na sterydach. Wiadomo, że jak nie można to nie można, ale wiadomo też, że człowiek głodny to człowiek zły.
Poważna rozmowa z lekarzem. Ile takich już masz za sobą? Jednak każda kolejna sprawia, że łzy same cisną się do oczu i masz ochotę zaraz wybuchnąć płaczem i nie zgodzić się na to, by wycięto prawie wszystkie flaki albo włączono leczenie, które ma więcej skutków ubocznych niż tych pozytywnych, które jakoś mogą pomóc. Zapominasz o co chcesz zapytać, chodzisz na wizyty z pytaniami spisanymi na kartce, taszczysz ze sobą tonę dokumentacji medycznej, której nawet nikt nie chce czytać, bo zajęłoby to dobre kilka dni.
Ile razy zemdlałeś? Ile straciłeś krwi? Ile razy byłeś zdany na pomoc kogoś innego? Ile razy już się poddałeś?
Przyjęcie do szpitala. Niby wszystko już wiesz, bo jesteś tam już setny raz. Ten sam szpital, ci sami lekarze, ten sam personel, te same ściany, sale, korytarze. A jednak się boisz. Towarzyszy ci niepewność i strach. Bierzesz na plecy tych swoich towarzyszy, siadasz na łóżku i myślisz, co się wydarzy, jakie badania zaplanują, a co będzie, jak wyjdą źle? Boisz się, że wyjdziesz w jeszcze gorszej formie niż przyszedłeś. Martwisz się czy wszystko się uda, czy współlokator z sali za długo nie będzie zajmował łazienki, czy nie zepsuje się sprzęt, którym masz mieć robione badanie. A kiedy na chwilę przestajesz o tym myśleć, to chcąc nie chcąc słyszysz te szpitalne rozmowy, płacz, bezsilność. Widzisz jak rodzina żegna się z osobą, która za chwilę odejdzie. Idąc korytarzem przejeżdża obok ciebie wózek z ciałem zmarłego. Słyszysz jak lekarz przekazuje komuś, że to już koniec, że nadzieja własnie się skończyła. Ale czasem na szczęście jesteś też świadkiem tych pozytywnych wydarzeń. Cieszysz się z dobrych wyników innego pacjenta, gratulujesz tego, że jest na tyle dobrze i szpitalny kolega może wrócić już do domu. Wracają do ciebie iskierki nadziei, kiedy widzisz jak dziewczyna, która jeszcze tydzień temu leżała na oiomie, dziś już siedzi na łóżku i samodzielnie oddycha. Szpital to magiczne miejsce. Pełne tej złej i dobrej magii. To tutaj śmierć przeplata się z nowym życiem. Smutek z nadzieją i szczęściem. To tutaj czasem masz swoją drugą rodzinę, bo znasz już wszystkie pielęgniarki i lekarzy i to z nimi spędzasz 24h/dobę czasem przez długie tygodnie. Tak samo...powinno być łatwiej. Uwierz, że z każdym kolejnym pobytem tak nie jest.
Każde kolejne zaostrzenie po paru miesiącach pięknej remisji sprawia, że od razu łapiesz stany depresyjne. Na efekty pomocy psychologa czy psychiatry trzeba czasem długo czekać. A ty sobie nie radzisz. Zaczynasz łykać ''tabletki szczęścia'', odcinasz się od przyjaciół i zakopujesz w domu blisko ubikacji. W szpitalu patrzysz w ścianę i obrażasz na cały świat.
Kiedy możesz zjeść tylko kleik ryżowy na wodzie a wokół tyle pyszności. Na przykład święta, urodziny, imieniny, a do tego wilczy apetyt na sterydach. Wiadomo, że jak nie można to nie można, ale wiadomo też, że człowiek głodny to człowiek zły.
Poważna rozmowa z lekarzem. Ile takich już masz za sobą? Jednak każda kolejna sprawia, że łzy same cisną się do oczu i masz ochotę zaraz wybuchnąć płaczem i nie zgodzić się na to, by wycięto prawie wszystkie flaki albo włączono leczenie, które ma więcej skutków ubocznych niż tych pozytywnych, które jakoś mogą pomóc. Zapominasz o co chcesz zapytać, chodzisz na wizyty z pytaniami spisanymi na kartce, taszczysz ze sobą tonę dokumentacji medycznej, której nawet nikt nie chce czytać, bo zajęłoby to dobre kilka dni.
Ile razy zemdlałeś? Ile straciłeś krwi? Ile razy byłeś zdany na pomoc kogoś innego? Ile razy już się poddałeś?
To mój pamiętnik? Skad go wytrzasnęlaś?!
OdpowiedzUsuńCrohn jednakowo wszystkim daje w kość, stąd podobne wspomnienia ;)
UsuńNie tylko Crohn* - niezwykle prawdziwe. <3 Buziaki !!
OdpowiedzUsuńJakbyś spisała to, co mam w głowie.
OdpowiedzUsuń