Normalnie, zwyczajnie, tak jak zawsze już od sześciu lat...
Bardzo często, jak rozmawiam ze znajomymi to pada pytanie jak sobie radzę, albo słyszę dużo miłych słów. Mówią, że podziwiają, że oni nie daliby tak rady. Słyszałam, że jestem wzorem, przykładem. Ktoś kiedyś powiedział, że daję nadzieję innym. Są zdziwieni tym, że z tak poważną chorobą mam siłę na jakieś fajne wydarzenia, że przynajmniej raz w miesiącu udaje mi się być w jakimś innym mieście w Polsce. Nie mogli wyjść z podziwu, jak wieczorem jeszcze leżałam w szpitalu po zabiegu, a następnego dnia skoro świt już siedziałam w pociągu do Warszawy. Z resztą nawet lekarz nie chciał mnie wypuścić, ale ja reprezentuję typ upartego pacjenta. Kurcze, chyba Crohn się ode mnie uczy...
Ale słyszałam też, że sobie szkodzę. Namawiali na odpoczynek. Pewnie, że nie słuchałam. Bo jak dobrze się czułam, to siedziałam nad różnymi rzeczami do trzeciej w nocy, wstawałam o 7. by pojechać do szkoły, potem dużo się uczyłam, a do tego chodziłam na różne szkolenia, kursy. Mój dzień był tak intensywny, że zaszkodziłby nawet zdrowemu. Lubiłam to. Lubiłam taki tryb życia. Crohn siedział cicho, a ja byłam królową życia. Szkoda, że na obecną chwile zabrał mi tą koronę i postanowił dyktować mi warunki.
Nie poddam się. Mimo, że od pół roku wyszłam z domu tyle razy, że mogę policzyć na palcach. Udało mi się też wyjechać, ale pod wielkim strachem z powodu szalejących flaków. W zaostrzeniu każde wyjście jest okupione strachem. Wiem, że będzie dobrze. Ale to nie tak, że cały czas jestem taka pozytywna, bo tak się nie da. Mimo tego całego bólu, zamknięcia w toalecie, wielkich ilości silnych leków, kroplówki, tego, że nie mogę jeść - wiem, że będzie dobrze. Mam plany, i na pewno uda mi się je zrealizować. Jak nie teraz, to za jakiś czas. Ile razy już zwracałam bilety na pociąg, ile razy musiałam tłumaczyć się dlaczego mnie nie będzie. Ile razy traciłam zmysły, myśląc o tym, co będzie dalej. To wszystko to nic. Wiem, że najważniejsze jest zdrowie.
Żyję z Crohnem i muszę sobie jakoś radzić. Lepiej, gorzej. Mimo wszystko żyć! Nie zastanawiam się nad tym, co robię, bo szkoda mi na to czasu. Czuję się dobrze - działam. Czuję się gorzej - też działam, ale pod wielkim strachem, stresem i tym, że boję się, że coś zawalę. Natomiast prawie nie ma takich dni, że całkiem się poddaje. Zawsze gdzieś jest ta mała iskierka nadziei.
Bardzo często, jak rozmawiam ze znajomymi to pada pytanie jak sobie radzę, albo słyszę dużo miłych słów. Mówią, że podziwiają, że oni nie daliby tak rady. Słyszałam, że jestem wzorem, przykładem. Ktoś kiedyś powiedział, że daję nadzieję innym. Są zdziwieni tym, że z tak poważną chorobą mam siłę na jakieś fajne wydarzenia, że przynajmniej raz w miesiącu udaje mi się być w jakimś innym mieście w Polsce. Nie mogli wyjść z podziwu, jak wieczorem jeszcze leżałam w szpitalu po zabiegu, a następnego dnia skoro świt już siedziałam w pociągu do Warszawy. Z resztą nawet lekarz nie chciał mnie wypuścić, ale ja reprezentuję typ upartego pacjenta. Kurcze, chyba Crohn się ode mnie uczy...
Ale słyszałam też, że sobie szkodzę. Namawiali na odpoczynek. Pewnie, że nie słuchałam. Bo jak dobrze się czułam, to siedziałam nad różnymi rzeczami do trzeciej w nocy, wstawałam o 7. by pojechać do szkoły, potem dużo się uczyłam, a do tego chodziłam na różne szkolenia, kursy. Mój dzień był tak intensywny, że zaszkodziłby nawet zdrowemu. Lubiłam to. Lubiłam taki tryb życia. Crohn siedział cicho, a ja byłam królową życia. Szkoda, że na obecną chwile zabrał mi tą koronę i postanowił dyktować mi warunki.
Nie poddam się. Mimo, że od pół roku wyszłam z domu tyle razy, że mogę policzyć na palcach. Udało mi się też wyjechać, ale pod wielkim strachem z powodu szalejących flaków. W zaostrzeniu każde wyjście jest okupione strachem. Wiem, że będzie dobrze. Ale to nie tak, że cały czas jestem taka pozytywna, bo tak się nie da. Mimo tego całego bólu, zamknięcia w toalecie, wielkich ilości silnych leków, kroplówki, tego, że nie mogę jeść - wiem, że będzie dobrze. Mam plany, i na pewno uda mi się je zrealizować. Jak nie teraz, to za jakiś czas. Ile razy już zwracałam bilety na pociąg, ile razy musiałam tłumaczyć się dlaczego mnie nie będzie. Ile razy traciłam zmysły, myśląc o tym, co będzie dalej. To wszystko to nic. Wiem, że najważniejsze jest zdrowie.
Żyję z Crohnem i muszę sobie jakoś radzić. Lepiej, gorzej. Mimo wszystko żyć! Nie zastanawiam się nad tym, co robię, bo szkoda mi na to czasu. Czuję się dobrze - działam. Czuję się gorzej - też działam, ale pod wielkim strachem, stresem i tym, że boję się, że coś zawalę. Natomiast prawie nie ma takich dni, że całkiem się poddaje. Zawsze gdzieś jest ta mała iskierka nadziei.
Komentarze
Prześlij komentarz