Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2017

To wszystko ściema!

Jakieś sześć lat temu wymyśliłam sobie, że zachoruję na Crohna. Bo to takie fajne i modne być na coś chorym. I najlepiej na coś poważnego i nieuleczalnego. Coś takiego, na co się bardzo cierpi.  Wymyśliłam sobie, że będę więźniem własnego domu. Chciałam bólu, cierpienia ale przede wszystkim kontaktu z lekarzami. Przecież lekarze są tacy fajni, przecież to największe autorytety. Nudziło mi się w domu i pomyślałam, że fajnie raz na jakiś czas wybrać się na wczasy do szpitala. Powkładają mi różne rurki w różne otwory w ciele. Pokażę zdjęcie wenflonu na instagramie. Ludzie będą mi współczuć, będą pisać mi miłe słowa. Ponarzekam i poużalam się nad sobą. Będę się chwalić, że jestem taka dorosła, że szybciej dorosłam, bo spotkała mnie ciężka choroba.  Lubię się kłuć igłami i łykać gorzkie lekarstwa. Moim hobby natomiast jest chodzenie do różnych specjalistów i zostawiania w gabinetach dużych pieniędzy. Dzięki chorobie wkręciłam się w różne akcje społeczne, tylko dlatego, żeby poznać ludzi

Moja ''tabletkowa'' historia

Pamiętam, że od zawsze przyjmowanie jakiegokolwiek lekarstwa to był koszmar. Koszmar dla mnie i dla rodziców, którzy podawali mi leki. Nawet słodkie syropki czasem sprawiały mi problem. Nie wspomnę już o gorzkich antybiotykach.  Przed podaniem leku musiał być przygotowany cały arsenał - duża ilość herbaty do popicia (ile razy zdarzyło się, że wypiłam całą herbatę a leku jeszcze nie), miska - na ewentualne wymioty, lizak/cukierek/guma na zagryzienie słodkiego smaku, chusteczki higieniczne. Rodzice prosili się mnie, bym wypiła syropek nawet przez godzinę. Były też groźby - że będą zastrzyki albo, że zadzwonią na pogotowie. Pogotowia bałam się najbardziej, a nawet nie tyle pogotowia, co szpitala. Po wielu próbach wreszcie udało mi się wypić lekarstwo. Miałam spokój aż do następnej dawki.  Jak najdłużej prosiłam moją pediatrę, by wypisywała mi leki w płynie. Ale nadszedł taki moment, że niestety byłam już ''za duża'' i musiałabym na jedną dawkę wypić pół butelki syropu.

Zabieram Crohna na wyjazd

Wyjazd kiedy brzuch wcale nie jest spokojny nie jest łatwy. Do pewnego momentu udawało mi się zaciskać zęby i pokazywać światu jaka to jestem twarda i jak mimo przeszkód daję sobie radę.  Godzina 21:30 - błagam lekarza, by wypisał mnie do domu po zabiegu, narkozie i dość  dramatycznych wydarzeniach. Na brzuchu założone szwy, ja jeszcze nie do końca kontaktuję, bo wtłoczyli mi dużo dragów. Pokazałam brzuch, opatrunek suchy - dostałam wypis. Godzina 05:30 - siedzę w Pendolino jadę do Warszawy. Ze sobą mam antybiotyk i przeciwbólowe. Brzuch zaklejony.  Działam pod wpływem jakiejś adrenaliny. Nic mnie nie boli, a powinno. Jelita spokojne, mimo że dostają wielkie dawki antybiotyku. Jadę. Załatwiam sprawy. Jem obiad na stołówce. Spotykam się z przyjaciółmi. Odwiedzam Pacjentów. Dzień bardzo intensywny. Strzelam jeszcze selfie pod napisem ''Warszawa Centralna'' i uciekam do pociągu późnym wieczorem.  Sonda w nosie. W plecaku żywienie i pompa. Trzeba jechać na konsultacj

Czy jest dobry moment na to, by zachorować?

Nie wiem. Może jest taki moment. Może ten moment jest wtedy, gdy jesteśmy już starsi. Mamy dzieci, wnuki, rodzinę. Przeżyliśmy fajne, ciekawe chwile. Przecież chorują ludzie starsi. Szpital jest pełen babć, dziadków. Taka jest kolej rzeczy? Nie zawsze... Są przecież choroby przewlekłe, wypadki. Do szpitala trafiają dzieci, młodzi ludzie. Trafią, wyzdrowieją i życie toczy się dalej. Z nami jest trochę inaczej... Mówi się, że im później się zachoruje, tym łagodniejszy przebieg. Coś w tym jest. Ja zachorowałam w okresie dorastania. Do szalejącego stanu zapalnego doszła burza hormonów, która nie sprzyjała zdrowieniu. Widziałam kilkumiesięczne dzieci na oddziale, które miały zdiagnozowane NZJ. Pojawia się pytanie co dalej, przecież przed nimi całe życie. A dostępnych leków jest bardzo mało, wszystko zależy od tego, kiedy ta pula się wyczerpie. Zależy to wszystko też od organizmu... Nie wiem. Wiem natomiast, że wolałabym zachorować później... Z chorobą jest ciężko. Z chorobą musiałam k