Wyjazd kiedy brzuch wcale nie jest spokojny nie jest łatwy. Do pewnego momentu udawało mi się zaciskać zęby i pokazywać światu jaka to jestem twarda i jak mimo przeszkód daję sobie radę.
Godzina 21:30 - błagam lekarza, by wypisał mnie do domu po zabiegu, narkozie i dość
dramatycznych wydarzeniach. Na brzuchu założone szwy, ja jeszcze nie do końca kontaktuję, bo wtłoczyli mi dużo dragów. Pokazałam brzuch, opatrunek suchy - dostałam wypis. Godzina 05:30 - siedzę w Pendolino jadę do Warszawy. Ze sobą mam antybiotyk i przeciwbólowe. Brzuch zaklejony. Działam pod wpływem jakiejś adrenaliny. Nic mnie nie boli, a powinno. Jelita spokojne, mimo że dostają wielkie dawki antybiotyku. Jadę. Załatwiam sprawy. Jem obiad na stołówce. Spotykam się z przyjaciółmi. Odwiedzam Pacjentów. Dzień bardzo intensywny. Strzelam jeszcze selfie pod napisem ''Warszawa Centralna'' i uciekam do pociągu późnym wieczorem.
Sonda w nosie. W plecaku żywienie i pompa. Trzeba jechać na konsultację. Wsiadam w pociąg. W czasie podróży wyjmuje sól fizjologiczną, płyn do dezynfekcji, gaziki i strzykawkę. Przepłukuję sondę, odłączam pusty worek po żywieniu. Jadę w pociągu z małżeństwem Włochów - patrzą się na mnie dziwnie, ale uciekają wzrokiem. Rurka przyciąga wzrok konduktora - chyba nie często ma pasażerów z ''trąbą'' wystającą z nosa. Pamiętam, że był mega upał. Cały dzień błądziliśmy z Mamą, by znaleźć gabinet Pani Profesor. Wracałam z jednym sławnym aktorem. Śmiałam się, że sonda przyciąga celebrytów. :)
Od paru dni mam zaostrzenie. Dość poważne, takie z gorączką. Od trzech dni wstaję tylko do ubikacji a jedynym pożywieniem są wafle ryżowe i woda. Wstaję wcześnie rano, ostatnie rzeczy pakuję do walizki. Co chwila i tak siedzę na ubikacji. Mimo tego, że wzięłam leki przeciwbiegunkowe. Biorę swoje graty, pakuję do samochodu. Jadę. Całą długą podróż modlę się żeby nie musieć skorzystać z ubikacji, żeby nie zrobiło mi się słabo i niedobrze. Przed wyjazdem wzięłam leki przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe i przeciwwymiotne. Mimo tego strach pozostał. Dojechałam. Wchodze do pokoju, otwieram okno, siadam na łóżku - od tego momentu było już tylko lepiej. Zmiana klimatu czasem służy zaostrzonemu Crohnowi.
Od dwóch miesięcy szaleje takie zaostrzenie, że nawet nie wychodzę na podwórko. Leżę w łóżku i egzystuję. Czekam, aż będę mogła być włączona do programu leczenia biologicznego. Wpadam na szalony pomysł - jedziemy na wakację! W aptece kupuję pampersy i wykupuję cały laremid :p Postanawiam być silniejsza od Crohna. Droga jest dla mnie masakrą, mimo, że jadę samochodem. Na miejscu wcale lepiej się nie czuję - tutaj zmiana klimatu nie zadziałała. Boję się jeść i pić. Łazienka do dzielenia na cztery osoby jest koszmarem. Zawsze chcę mi się wtedy, jak ktoś właśnie do niej wszedł. W nocy budzę się co pół godziny. Rano łykam wielkie dawki leków przeciwbiegunkowych. Jedziemy zwiedzać. W połowie drogi wiem, że to koniec mojej wycieczki. Wracam prosto pod prysznic. Kolejnego dnia wysiadłam z samochodu i wsiadłam z powrotem prosząc o odwiezienie do apartamentu. Następne dni - już nawet nigdzie się nie wybierałam, skończyły mi się pampersy. Siedziałam w domu pod kocem i cieszyłam się tym, że na chwilę łaznienkę mam tylko dla siebie. Doszłam do wniosku, że już nie jestem taka silna. Wiedziałam, że tym razem wygrał Crohn. A cały wyjazd był męką.
Dużo osób mówi, że mnie podziwia - za siłę, wytrwałość i za to, że daję radę wyjeżdżać z Crohnem. Nie wiedzą niestety jak to wygląda z innej strony. Nie widzą co pakuję do walizki. Nie widzą, że w walizce jest więcej leków niż ubrań. Nie widzą ile leków przeciwbiegunkowych biorę przed i w czasie wyjazdu. Nie widzą jak wracam, jak potem śpię przez parę dni i regeneruję siły. Wszystko robiłam kosztem zdrowia. Wszystko po to, by udowodnić sobie, że jestem silniejsza. To głupie myślenie tylko tak naprawdę mi szkodziło. Nie uważałam i nie dbałam o siebie. Potem wygrywał Crohn. Ma prawo się złościć. Dlatego czasem najlepiej mi w domu. Dlatego na chwilę muszę być domatorem. Dlatego muszę odpocząć. Chociaż znając siebie - nie umiem długo siedzieć w domu ;)
Godzina 21:30 - błagam lekarza, by wypisał mnie do domu po zabiegu, narkozie i dość
dramatycznych wydarzeniach. Na brzuchu założone szwy, ja jeszcze nie do końca kontaktuję, bo wtłoczyli mi dużo dragów. Pokazałam brzuch, opatrunek suchy - dostałam wypis. Godzina 05:30 - siedzę w Pendolino jadę do Warszawy. Ze sobą mam antybiotyk i przeciwbólowe. Brzuch zaklejony. Działam pod wpływem jakiejś adrenaliny. Nic mnie nie boli, a powinno. Jelita spokojne, mimo że dostają wielkie dawki antybiotyku. Jadę. Załatwiam sprawy. Jem obiad na stołówce. Spotykam się z przyjaciółmi. Odwiedzam Pacjentów. Dzień bardzo intensywny. Strzelam jeszcze selfie pod napisem ''Warszawa Centralna'' i uciekam do pociągu późnym wieczorem.
Sonda w nosie. W plecaku żywienie i pompa. Trzeba jechać na konsultację. Wsiadam w pociąg. W czasie podróży wyjmuje sól fizjologiczną, płyn do dezynfekcji, gaziki i strzykawkę. Przepłukuję sondę, odłączam pusty worek po żywieniu. Jadę w pociągu z małżeństwem Włochów - patrzą się na mnie dziwnie, ale uciekają wzrokiem. Rurka przyciąga wzrok konduktora - chyba nie często ma pasażerów z ''trąbą'' wystającą z nosa. Pamiętam, że był mega upał. Cały dzień błądziliśmy z Mamą, by znaleźć gabinet Pani Profesor. Wracałam z jednym sławnym aktorem. Śmiałam się, że sonda przyciąga celebrytów. :)
Od paru dni mam zaostrzenie. Dość poważne, takie z gorączką. Od trzech dni wstaję tylko do ubikacji a jedynym pożywieniem są wafle ryżowe i woda. Wstaję wcześnie rano, ostatnie rzeczy pakuję do walizki. Co chwila i tak siedzę na ubikacji. Mimo tego, że wzięłam leki przeciwbiegunkowe. Biorę swoje graty, pakuję do samochodu. Jadę. Całą długą podróż modlę się żeby nie musieć skorzystać z ubikacji, żeby nie zrobiło mi się słabo i niedobrze. Przed wyjazdem wzięłam leki przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe i przeciwwymiotne. Mimo tego strach pozostał. Dojechałam. Wchodze do pokoju, otwieram okno, siadam na łóżku - od tego momentu było już tylko lepiej. Zmiana klimatu czasem służy zaostrzonemu Crohnowi.
Od dwóch miesięcy szaleje takie zaostrzenie, że nawet nie wychodzę na podwórko. Leżę w łóżku i egzystuję. Czekam, aż będę mogła być włączona do programu leczenia biologicznego. Wpadam na szalony pomysł - jedziemy na wakację! W aptece kupuję pampersy i wykupuję cały laremid :p Postanawiam być silniejsza od Crohna. Droga jest dla mnie masakrą, mimo, że jadę samochodem. Na miejscu wcale lepiej się nie czuję - tutaj zmiana klimatu nie zadziałała. Boję się jeść i pić. Łazienka do dzielenia na cztery osoby jest koszmarem. Zawsze chcę mi się wtedy, jak ktoś właśnie do niej wszedł. W nocy budzę się co pół godziny. Rano łykam wielkie dawki leków przeciwbiegunkowych. Jedziemy zwiedzać. W połowie drogi wiem, że to koniec mojej wycieczki. Wracam prosto pod prysznic. Kolejnego dnia wysiadłam z samochodu i wsiadłam z powrotem prosząc o odwiezienie do apartamentu. Następne dni - już nawet nigdzie się nie wybierałam, skończyły mi się pampersy. Siedziałam w domu pod kocem i cieszyłam się tym, że na chwilę łaznienkę mam tylko dla siebie. Doszłam do wniosku, że już nie jestem taka silna. Wiedziałam, że tym razem wygrał Crohn. A cały wyjazd był męką.
Dużo osób mówi, że mnie podziwia - za siłę, wytrwałość i za to, że daję radę wyjeżdżać z Crohnem. Nie wiedzą niestety jak to wygląda z innej strony. Nie widzą co pakuję do walizki. Nie widzą, że w walizce jest więcej leków niż ubrań. Nie widzą ile leków przeciwbiegunkowych biorę przed i w czasie wyjazdu. Nie widzą jak wracam, jak potem śpię przez parę dni i regeneruję siły. Wszystko robiłam kosztem zdrowia. Wszystko po to, by udowodnić sobie, że jestem silniejsza. To głupie myślenie tylko tak naprawdę mi szkodziło. Nie uważałam i nie dbałam o siebie. Potem wygrywał Crohn. Ma prawo się złościć. Dlatego czasem najlepiej mi w domu. Dlatego na chwilę muszę być domatorem. Dlatego muszę odpocząć. Chociaż znając siebie - nie umiem długo siedzieć w domu ;)
Komentarze
Prześlij komentarz