Przejdź do głównej zawartości

Jak choroba odbiera nam pewność siebie?

Od momentu pierwszych objawów choroby coś się zaczyna dziać w naszej psychice. Samoocena leci gwałtownie na dół. I jeśli nic z tym nie zrobimy, będzie tak jeszcze spadać i spadać wraz z postępem choroby, wraz z latami chorowania. 

Samoocena bardzo wpływa na nasze funkcjonowanie w społeczeństwie, na nasze relacje z innymi ludźmi - z rodziną, ze znajomymi, z partnerami. To od tego jak postrzegamy siebie wiele zależy. Zależy to jak będziemy sobie w życiu radzić. Bo tak naprawdę ogromna część choroby leży w naszej głowie. I nie, nie będę tutaj mówić bajek o samouzdrawianiu i mocy pozytywnego myślenia, bo sama w to nie wierzę. Jednak, co do samooceny to wiem i przekonałam się o tym nie raz, że ma ona znaczący wpływ tak naprawdę na wszystko.

Zacznijmy od początku. Już kiedy coś się zaczęło ze mną dziać, pojawiły się jakieś pierwsze objawy to zaczęłam czuć się niepewnie. Niepewnie, bo a może zachce mi się do toalety, a może coś mnie zaboli, a może nie będę mogła zrobić tego czy tamtego. Pojawiły się wątpliwości czy dam sobie rade z pewnymi rzeczami, które wcześniej przychodziły mi tak naturalnie. Moja samoocena sadła. 

Potem, po diagnozie, samoocena prawie sięgnęła dna. Prawie, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że może być gorzej... Myślałam sobie, że to koniec mojego życia. Koniec mojej nauki, relacji ze znajomymi, normalnego nastoletniego życia. Myliłam się, bo wróciłam do szkoły, znajomi pouciekali, ale też przyszli nowi, którzy akceptowali mnie z intruzem w brzuchu, a nastoletnie życie dalej było nastoletnie, tyle że już nie było normalne. Musiałam na wiele rzeczy uważać, dbać o siebie, wiele sobie odmówić. Ile razy złościłam się, że nie mogę żyć tak, jak rówieśnicy. Miałam takie poczucie, że bardzo dużo mnie w życiu omija. Nie byłam zakochana, nie miałam chłopaka tak jak inne dziewczyny. Nie chodziłam na dyskoteki, nie piłam, nie brałam narkotyków. Nie żałuję. Chociaż czasem mam takie myśli, że może mimo wszystko powinnam wtedy żyć normalnie, a ja za bardzo przejmowałam się chorobą i słowami lekarzy. Od zawsze byłam bardziej dorosła, bardziej odpowiedzialna niż moi rówieśnicy. To też miało na to duży wpływ. 

Wspominając wcześniej, że samoocena sięgnęła ''prawie'' dnia, nie wiedziałam, że z czasem chorowania będzie tylko gorzej. Przyszedł okropny czas. Takie, kiedy nie nadążałam by dobiec do toalety. Takie, kiedy po parę razy na dobę musiałam brać prysznic, bo nie zdążyłam dobiec i nie dość, że ubrudziłam siebie to jeszcze całą drogę pomiędzy pokojem a łazienką. Leciała ze mnie woda, woda z krwią, śluz, ropa, skrzepy. Anemia, osłabienie, bóle stawów, bóle brzucha, jadłowstręt. Wszystko, co tylko można sobie najgorszego wyobrazić. Wtedy myślałam, że nie nadaję się po prostu do życia. Bałam się, że się położę i już po prostu nie obudzę. Moja samoocena była tak niska, że jej prawie nie było. Tak jakby ktoś wyłączył mi myślenie. Nie zastanawiałam się nad tym co będzie dalej, jak będzie dalej, nie myślałam o przyszłości, bo w takim stanie to wiesz..., każda godzina może być ostatnią. Serio. Nie żartuję i nie wyolbrzymiam. 

A jak odbudować tą samoocenę? To trochę tak jak zdobywanie kolejnych poziomów w grze, tyle, że tutaj gra nazywa się - życie. Nic nie przychodzi od razu, na wszystko trzeba zapracować. No chyba, że się jest cholernym szczęściarzem, no ale nie czarujmy się :) 
Trzeba nad sobą pracować. Czasem trzeba siebie samego troszeczkę oszukać. Czasem działa takie wmawianie sobie, że jest wszystko dobrze i odbieranie niektórych rzeczy na chłodno. Trzeba po prostu to przetrawić, zrozumieć. Spróbować zaakceptować to, że jestem troszeczkę słabsza niż moje zdrowe koleżanki, że muszę troszkę bardziej na siebie uważać, że czasem Crohn lubi robić mi niemiłe niespodzianki. Ale to zawsze ja muszę być bardziej przebiegła niż choroba. Staram się dużo niemiłych sytuacji przewidzieć. I często zadaję sobie pytanie ''czym tak naprawdę różnie się od innych ludzi?''. No tym, że dużo w życiu przeszłam, dużo widziałam, słyszałam, przeżyłam. Mam dużo doświadczenia, które tak naprawdę jest tylko po to, bym  była mądrzejsza, by mnie to czegoś nauczyło na przyszłość. Mam dużo różnych lekcji na przyszłość i będę się starała je dobrze wykorzystać. Mam blizny na ciele, które tak naprawdę są tylko bliznami....No bo co kawałek skóry może zmienić w moim życiu? Mam czasem gorsze dni, i nie wszyscy to rozumieją. Ale jeśli tego nie rozumieją, to czy oni są warci tego, bym poświęcała im swój czas? Mam w życiu chwilę załamania, smutku, takie, kiedy po prostu jest mi źle, źle się czuję. Ale to jest zrozumiałe, po prostu mój organizm tego potrzebuje, moja psychika też tego potrzebuje. Nie u każdego w życiu tyle się dzieje. Bo jakby połączyć chorobę z moim szczęściem do pakowania się w kłopoty, to wychodzi niezła mieszanka wybuchowa. Nie ma nudy, a przynajmniej ja nie lubię się nudzić. Gorzej, kiedy nudę przerywają te złe wydarzenia. 

Ale przejdźmy do sedna. Jak sobie poradzić z tym, że samoocena spada? Trzeba dużo pracować nad sobą, ze sobą. Zastanowić się czy tak naprawdę jestem kimś gorszym? Czym różnie się od zdrowego człowieka? Przecież każdy może kiedyś zachorować... Jedyne, co jest pewne, to to, co jest tu i teraz. Nie masz nigdy pewności, co wydarzy się za godzinę. Lata chorowania nauczyły mnie, że jak źle by nie było, to potem wszystko się ułoży. A nawet, jeśli by się nie ułożyło, to może po prostu odejdę... Umrę. Tak ma być, taki jest gdzieś tam w gwiazdach zapisany dla mnie plan. Nie zmienię nic na siłę, ale wiem, że mogę się bardzo starać i pracować nad tym, by znać swoją wartość i to, że chory flak nie może mi za bardzo odbierać radości z życia, kiedy akurat siedzi sobie cicho. Jestem kobietą, taką samą jak każda inna. Oprócz paru blizn, nie widać co mam w brzuchu. Powinnam tak samo czuć się kobieco, dobrze, uwodzicielsko. Może muszę włożyć w to troszkę pracy, ale czy ktoś powiedział, że się nie da?
Każdą dobrą chwilę wykorzystuję maksymalnie. Nie pozbędę się z życia smutku. Taka już jestem i ten smutek chyba jest gdzieś głęboko wpisany w moją osobowość. Jednak wiem, że dużo znaczę, dużo jeszcze mogę i chcę walczyć o to, co sobie gdzieś tam kiedyś wymarzyłam :) 





Komentarze

  1. Każda długotrwała choroba pogrąża psychikę. Wpadamy w pułapkę i wydaje się nam, że co dnia przesuwamy się coraz bliżej przepaści. Wszystko dzieje się w naszej głowie. Na szczęście są współczesna psychologia znam wiele metod radzenia sobie z poszczególnymi problemami.

    Długo uczyłem się mówić o swoich problemach. Przełamanie bariery zajęło mi kilka lat. Otoczenie miało pewne opory z przyjęciem tych wieści. Jedni sądzili, że chcę wzbudzić litość. Inni współczuli. Niektórzy zerwali kontakt i po dziś dzień jakoś nam nie po drodze mimo stosunkowo niewielkich odległości jakie dzielą nasze miejsca zamieszkania.

    Z początku najbardziej krępujące były wizyty poza domem. Goście siedzieli, rozmawiali, delektowali się kolejnymi pozycjami w menu, a ja musiałem powiedzieć delikatnie nie aby uniknąć wzbudzania sensacji wokół swojej osoby. W końcu spożycie pewnych produktów mogło skończyć się niezbyt ciekawie.

    Największym koszmarem były lewatywy. Przywykłem do tych wykonywanych w domu. Najgorsze były szpitalne. Pielęgniarki nie interesowały się kwestiami intymności. Przy pozostałych pacjentach poruszały bez wahania bardzo osobiste kwestie. Do komunikacji używały bezosobowego języka połączonego z trybem rozkazującym. Zwrócenie uwagi wiązało się z odpowiednią reakcją.

    Zawsze zastanawiałem się co by było jakbyśmy zamienili się rolami. Przeprowadziłbym kolegę i wydawał polecenia: zdjąć sukienkę, rajstopy, majtki, kolanowo–łokciowa, nogi szerzej, przeć, wchodzi, głęboko oddychać. Pewnie znaleźliby na to paragrafy i byłby tęgi problem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

,,Stomia nie niesie żadnych ograniczeń'' - historia Moniki cz.II

Zapraszam do przeczytania kolejnej części bardzo ważnej rozmowy na temat stomii, pierwszą część rozmowy z Moniką i jej historię możecie przeczytać tutaj :)  Jak długo wracałaś do formy po operacji wyłonienia stomii?  Mój powrót do formy był ekspresowy. Z każdym dniem widziałam poprawę, a odczuwając fizyczną poprawę, poprawiało się także moje zdrowie psychiczne i nastawienie do stomii. Do tego stopnia szybko to następowało, że już w trzy tygodnie po operacji pojechałam na casting do jednego z seriali telewizyjnych, a miesiąc później tańczyłam – nie tylko „przytulańce” na weselu mojej przyjaciółki Ewy – też stomiczki ☺ Jak wygląda podróżowanie ze stomią?  Tak samo jak podróżowanie bez stomii. Nigdy nie spotkałam się z problemami przy odprawie na lotnisku, czy gdziekolwiek indziej. Oczywiście zawsze trzeba przy sobie mieć sprzęt na zmianę (nie dotyczy to tylko podróży, ale każdego wyjścia z domu). Zdarzyć się może wszystko, ja miałam kiedyś przygodę z kotem, który przebił mi wore

,,Stomia to szansa na lepsze życie'' - historia Moniki cz.I

Stomia to jest jedno z tych słów, które Pacjentom chorym na NZJ spędza sen z powiek, powoduje ataki paniki i strachu. Stomia czyli celowo wytworzone połączenia światła narządu wewnętrznego (jelita cienkiego lub grubego) ze skórą. Często jest wykonywana w celu ratowania życia, ale także jako zaplanowany zabieg, mający (mimo wszystko) poprawić komfort życia Pacjenta. Ja słowo stomia od lekarzy słyszałam często. Raz udało mi się od niej uciec, bo podczas operacji chirurdzy zrobili mi piękne zespolenie i obudziłam się bez worka na brzuchu. Teraz też uciekam od skalpela, bo wiem, że przed każdą operacją na jelitach będę musiała podpisać zgodę na wyłonienie stomii. Mam dużo wątpliwości i obaw. Jednak wiem, że prędzej czy później będę musiała podjąć tą trudną decyzję.  Monikę poznałam parę lat temu. Miałam okazję podzielić się z nią swoimi doświadczeniami z sondą i żywieniem dojelitowym. Pomoc jak zawsze działa w dwie strony, bo Monika jest jednym z założycieli Stowarzyszenia ''Zap

Gluten, cukier, tłuszcz i laktoza - czyli PĄCZEK :)

Dzisiaj tłusty czwartek. Tradycyjnie wszyscy jedzą pączki. Powiem Wam, że ja jakoś nie rozumiem tego fenomenu, tego przechwalania się ile to się zjadło pączków. Przecież są one dostępne w sklepach na co dzień. A wiadomo, że najzdrowszy jest umiar! Czy Crohn może jeść pączki? Tak! Sama teraz żałuję, że przez dwa lata po diagnozie odmawiałam sobie tej przyjemności, bo bałam się, jak jelita zareagują na taką ilość tłuszczu i cukru. Potem się odważyłam, ale tylko na pieczone w piekarniku i z marmoladą, oczywiście bez pestek, bo tak bezpieczniej. Smak był inny, no nie dało się oszukać :) W kolejnym roku już się odważyłam i normalny pączek, pełen glutenu, cukru, tłuszczu i laktozy mi nie zaszkodził. Nie było tak jak w moich wizjach - SOR i zaostrzenie, wręcz przeciwnie - czułam się bardzo dobrze. Niedawno też miałam taki jadłowstręt, że jedyne co mogłam jeść, na co miałam ochotę, to były pączki. Pewnie powiecie, że sobie szkodzę, że Crohn nie lubi takich składników. Powinnam według niekt