Zapomniałam, co to znaczy normalność jakieś 7 lat temu. Nic nie było już takie, jak wcześniej. Nic nie było już takie samo, jak wtedy zanim usłyszałam diagnozę. Skończyła się spontaniczność i normalność. Wydaje mi się, że one już nigdy nie wrócą.
Już nie wiem co to znaczy życie bez lęku. On jest, towarzyszy mi w chorobie cały czas. Raz jest mniejszy, raz większy. Lęk o to, co będzie jutro. Lęk o to, czy będzie bolało, czy będę miała operację, może stomię, a może umrę. Czasami jest to też taki lęk o coś, o czym nawet nie potrafię powiedzieć. Wcześniej tak nie było. Oczywiście, że nie raz się martwiłam, ale to jak każdy zdrowy człowiek. Teraz to nie jest martwienie się, to jest lęk. To nie jest normalność.
Poranek jak na filmach. Korzystanie z toalety, ubieranie się, śniadanie zjedzone w spokoju, popijanie herbaty. Co to? Moje poranki od 7 lat spędzam w całości w toalecie. Jak udaje się zjeść śniadanie w kuchni, na spokojnie, to wydarzenie wyjątkowe, tak rzadkie, że mogę policzyć takie dni na palcach. Ubieram się w biegu, a kolejne ubrania zakładam między jedną a drugą wizytą w toalecie. To jest normalne?
Kiedyś złapałam się na tym, że jadąc autobusem miałam w głowie pełno myśli o tym co zrobię, jeśli teraz zachce mi się do toalety. Myślałam gdzie znajdę jakieś wc, myślałam jak zapytać kogoś o najbliższą toaletę, myślałam o tym, czy może jednak nie polecieć w krzaki, aż wreszcie o tym co będzie jak nie zdążę, czy będę miała się gdzie przebrać... Takie myśli towarzyszą mi od bardzo długiego czasu i są cholernie natrętne. I wtedy popatrzyłam na innych ludzi. Z resztą często tak patrzę na innych ludzi w różnych codziennych sytuacjach i po prostu im zazdroszczę. Zazdroszczę im tego, że żyją i na pewno ogromna większość ich nie ma w głowie natrętnych myśli związanych z kiblem. Idą do sklepu, do banku, na spacer do parku, na jakiś festiwal, gdziekolwiek i nie myślą o swoich flakach. To jest normalność, której ja pewnie już nigdy nie doznam.
Taka normalna i naturalna czynność jak jedzenie, dla mnie jest wyjątkowa. Przez długie okresy nie mogłam jeść, a potem wracanie do jedzenia to było dla mnie tak ekscytujące i niesamowite przeżycie - cieszyłam się z kromki chleba jak z najlepszego dania w najlepszej restauracji. Nie wolno było i już, musiałam sobie z tym radzić przez długie miesiące. Teraz też nie jest normalnie. Zastanawiam się milion razy czy mi to nie zaszkodzi, czy powinnam. Mam ogromne wyrzuty sumienia jedząc w fast foodach. Nie dlatego, że przytyję, ale dlatego, że wiem, że bardzo źle tym sobie robię w moim stanie. Jednak chyba ta radość z jedzenia jest w tym wypadku większa niż szkody. Nigdy nie zaszkodziło mi nic, na co miałam ogromną ochotę i mówię tu o tym, co nie wolno. Są dni, że na sam widok jedzenia mój żołądek chce mi wyskoczyć przez gardło. Są takie dni, że każdy łyk wody powoduje ból. I takich dni jest niestety bardzo dużo. I to nie jest normalne.
Normalnością nie jest to, że nie mogę spokojnie wyjść z domu. Muszę pamiętać o lekach, o mapie toalet, mieć zawsze w głowie plan awaryjny, w razie gdybym nie zdążyła dobiec. Nie mogę niczego zaplanować. Zazwyczaj jest tak, że moje i Crohna plany znacząco się różnią. Nie mogę zjeść poza domem w spokoju, bo zawsze towarzyszy taki strach o to czy spokojnie wrócę potem do domu. I jeszcze wielu innych rzeczy nie mogę... Takich, które dla zdrowych ludzi są do zrobienia tak o, z łatwością, ze spokojem w głowie.
Zdrowi Czytelnicy, doceniajcie te proste rzeczy!
Już nie wiem co to znaczy życie bez lęku. On jest, towarzyszy mi w chorobie cały czas. Raz jest mniejszy, raz większy. Lęk o to, co będzie jutro. Lęk o to, czy będzie bolało, czy będę miała operację, może stomię, a może umrę. Czasami jest to też taki lęk o coś, o czym nawet nie potrafię powiedzieć. Wcześniej tak nie było. Oczywiście, że nie raz się martwiłam, ale to jak każdy zdrowy człowiek. Teraz to nie jest martwienie się, to jest lęk. To nie jest normalność.
Poranek jak na filmach. Korzystanie z toalety, ubieranie się, śniadanie zjedzone w spokoju, popijanie herbaty. Co to? Moje poranki od 7 lat spędzam w całości w toalecie. Jak udaje się zjeść śniadanie w kuchni, na spokojnie, to wydarzenie wyjątkowe, tak rzadkie, że mogę policzyć takie dni na palcach. Ubieram się w biegu, a kolejne ubrania zakładam między jedną a drugą wizytą w toalecie. To jest normalne?
Kiedyś złapałam się na tym, że jadąc autobusem miałam w głowie pełno myśli o tym co zrobię, jeśli teraz zachce mi się do toalety. Myślałam gdzie znajdę jakieś wc, myślałam jak zapytać kogoś o najbliższą toaletę, myślałam o tym, czy może jednak nie polecieć w krzaki, aż wreszcie o tym co będzie jak nie zdążę, czy będę miała się gdzie przebrać... Takie myśli towarzyszą mi od bardzo długiego czasu i są cholernie natrętne. I wtedy popatrzyłam na innych ludzi. Z resztą często tak patrzę na innych ludzi w różnych codziennych sytuacjach i po prostu im zazdroszczę. Zazdroszczę im tego, że żyją i na pewno ogromna większość ich nie ma w głowie natrętnych myśli związanych z kiblem. Idą do sklepu, do banku, na spacer do parku, na jakiś festiwal, gdziekolwiek i nie myślą o swoich flakach. To jest normalność, której ja pewnie już nigdy nie doznam.
Taka normalna i naturalna czynność jak jedzenie, dla mnie jest wyjątkowa. Przez długie okresy nie mogłam jeść, a potem wracanie do jedzenia to było dla mnie tak ekscytujące i niesamowite przeżycie - cieszyłam się z kromki chleba jak z najlepszego dania w najlepszej restauracji. Nie wolno było i już, musiałam sobie z tym radzić przez długie miesiące. Teraz też nie jest normalnie. Zastanawiam się milion razy czy mi to nie zaszkodzi, czy powinnam. Mam ogromne wyrzuty sumienia jedząc w fast foodach. Nie dlatego, że przytyję, ale dlatego, że wiem, że bardzo źle tym sobie robię w moim stanie. Jednak chyba ta radość z jedzenia jest w tym wypadku większa niż szkody. Nigdy nie zaszkodziło mi nic, na co miałam ogromną ochotę i mówię tu o tym, co nie wolno. Są dni, że na sam widok jedzenia mój żołądek chce mi wyskoczyć przez gardło. Są takie dni, że każdy łyk wody powoduje ból. I takich dni jest niestety bardzo dużo. I to nie jest normalne.
Normalnością nie jest to, że nie mogę spokojnie wyjść z domu. Muszę pamiętać o lekach, o mapie toalet, mieć zawsze w głowie plan awaryjny, w razie gdybym nie zdążyła dobiec. Nie mogę niczego zaplanować. Zazwyczaj jest tak, że moje i Crohna plany znacząco się różnią. Nie mogę zjeść poza domem w spokoju, bo zawsze towarzyszy taki strach o to czy spokojnie wrócę potem do domu. I jeszcze wielu innych rzeczy nie mogę... Takich, które dla zdrowych ludzi są do zrobienia tak o, z łatwością, ze spokojem w głowie.
Zdrowi Czytelnicy, doceniajcie te proste rzeczy!
Komentarze
Prześlij komentarz